Raport z rajdu do Suwałk (9/9)
Michał
Wróciłem do Kuby - był w szoku, może dzięki temu mniej go bolała noga. Aśka - jego siostra - pocieszała go, jak mogła. Większość z nas była również w szoku. Nie wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić. Wkrótce nadjechało dwóch policjantów, obejrzeli Kubę i wstrzymali ruch. W chwilę potem nadjechała karetka - zabrali Kubę do szpitala. Za jakiś czas nadciągnął wóz dochodzeniówki i mały van (sic!) straży pożarnej (wezwanej chyba tylko ze względu na posiadanie barierek). Całe to towarzystwo zachowywało się tak, jakby przyjechało na piknik - serdeczne powitania, żarty. Wydało nam się to niestosowne. Policjanci spisali nas, zrobili zdjęcia, oglądali, mierzyli, itd. Wreszcie zebrali manatki i odjechali. My powoli ruszyliśmy do szpitala w Sieradzu, dokąd miał zostać przewieziony Kuba. Odwiedziliśmy go (już czuł się lepiej), po czym zaczęliśmy się zastanawiać, czy jest sens jechać dalej. Padła propozycja, by wrócić do Wrocławia pociągiem. Po tym, co się stało, odczuwaliśmy zrozumiałą niechęć do jazdy na rowerze. Ksiądz przekonał nas jednak, że powinniśmy jechać dalej. Ruszyliśmy późnym popołudniem. Zatrzymaliśmy się w Brąszewicach - było już ciemno. Miłe panie nauczycielki pozwoliły nam spać w miejscowej szkole. Specjalnie dla nas właściciel otworzył swój sklep. Przy okazji opowiedział, że słyszał, że za Zduńską Wolą "grupa rowerzystów miała wypadek i wielu z nich zostało rannych, leżeli na poboczu..." Wiadomości szybko się rozchodzą. Zdementowaliśmy plotkę - facet zdziwił się (i rozczarował) słysząc, że tylko jedna osoba została ranna. Po kolacji większość poszła od razu spać. Ja z Marcinem, Sabriną i Elą gadaliśmy w pokoju dziewczyn, Karolina z Grześkiem i Sebastianem urzędowali w pokoju chłopaków. Reszta próbowała jakoś zasnąć wśród tych hałasów - większości się udało. O czwartej nad ranem zaczęliśmy się rozchodzić. Wracając z Marcinem do pokoju postanowiłem pogasić światła na korytarzach. Szło mi to całkiem sprawnie do momentu, kiedy to nie mogłem znaleźć ostatniego przełącznika. Rozejrzałem się uważnie i dostrzegłem go - był nieco przysłonięty naszymi rowerami. Zadowolony nacisnąłem go bez wahania i... tu spotkało mnie zaskoczenie: światło nie zgasło, za to rozległ się głośny, przeszywający dźwięk dzwonka szkolnego. Ksiądz natychmiast wybiegł zdenerwowany - uspokoiliśmy go i zaśmiewając się poszliśmy spać. Tego dnia przejechaliśmy 106,7 km.
1 sierpnia, sobota, Brąszewice Rano ruszyliśmy spokojnie w drogę. Ostatni etap przebiegł bez zakłóceń. Jechaliśmy przez Grabów n/Prosną, Ostrzeszów, Kobylą Górę i Syców. W Oleśnicy odwiedziliśmy Krzyśka, który poinformował nas, że razem z Lechem udało im się przejechać te ponad 200 km. Niesamowite! Wjechaliśmy do Wrocławia i stanęliśmy pod kościołem Salezjan - stąd właśnie wyruszyliśmy. Pożegnaliśmy się i powoli rozjechaliśmy do domów. Chyba każdy z nas żałował, że to koniec. Myśleliśmy sobie: "Może za rok znowu..." Licznik pokazał 130 km - ładne zakończenie, nie?