Przejdź do treści

Rowerowa Strona Spartan

Krym 2002

Petersburg 2001

Lwów 2000

Rzym 1999

Suwałki 1998

Bałtyk 1997

Zakopane 1996

Raport z rajdu do Suwałk (3/9)

Michał



17 lipca, piątek, Lutomiersk Rano poczęstowano nas skromnym śniadaniem (w porównaniu do Marszałek). Wkrótce potem wrócili Marcin i Ekspres - student prawa, vice-szef rajdu . Wczesnym rankiem pojechali do szpitala w Łodzi autobusem, by zrobić Marcinowi zdjęcie rentgenowskie. Wyniki okazały się pomyślne - czaszka cała. Ruszyliśmy zatem niezwłocznie w drogę. W Aleksandrowie Łódzkim część grupy zgubiła się. Po prostu koleżanka Sabrina skręciła w prawo zamiast jechać prosto. Na szczęście coś nas tknęło i zatrzymaliśmy się. Niestety, pomimo naszego wołania, Sabrina pojechała dalej. Poinformowałem Marcina i Lecha, by na nas poczekali i sam popędziłem za nią. Szybko udało mi się ją dogonić, bo zauważyła, że nikt za nią nie jedzie i zatrzymała się. Razem zaczęliśmy jechać z powrotem po chodniku, bo jezdnia była wyjątkowo wąska i ruchliwa. Nagle z bramy wyjechał facet samochodem i wpadł wprost na jadącą przede mną Sabrinę. Przednie koło jej roweru dostało się częściowo pod auto, lecz ona sama zdołała utrzymać równowagę. Zapytałem się jej, czy wszystko w porządku. Odparła, że tak. Uniosłem do faceta dłoń w geście mówiącym: Gdzie się pchasz, palancie ?!. Ominęliśmy go i popędziliśmy za grupą źli, że Marcin z Lechem nie poczekali na nas. W dodatku okazało się, że Sabrina ma wykrzywione przednie koło w rowerze. Tymczasowo odłączyliśmy jej przedni hamulec, by w ogóle mogła jechać. Później wyrzucałem sobie, że nie przycisnąłem kierowcy, by pokrył koszty naprawy roweru. Niestety, za późno o tym pomyślałem... Z Aleksandrowa udaliśmy się przez Zgierz, Piątek, Łowicz do Sochaczewa. Stamtąd skierowaliśmy się na Wyszogród i mieliśmy okazję przejechać Wisłę jednym z najdłuższych mostów drewnianych w Europie (ponad 1000m). Most faktycznie robił wrażenie, choć jest już bardzo zniszczony. Za Wyszogrodem odbiliśmy na wschód i drogą na Nowy Dwór Mazowiecki dotarliśmy do Czerwińska. Tego dnia znowu pobiłem (i nie tylko ja) rekord przejechanej trasy - licznik wskazał 141,3 km, choć za oficjalny wynik uznano 145 km (na podstawie średniej wszystkich wskazań). Nocowaliśmy w Nowicjacie Salezjańskim - spaliśmy w pokojach, w pościeli na łóżkach. Wcześniej zostaliśmy uraczeni wspaniałą kolacją, która momentalnie znikała w naszych brzuchach. Obsługiwał nas jakiś nowicjusz - bardzo sympatyczny i miły. Chyba nigdy w życiu nie widział tak wygłodniałej grupy: donoszone przez niego jedzenie znikało po kilkunastu sekundach. Biedny miotał się między kuchnią a jadalnią i starał się nadążyć za naszym głodem. Wyspaliśmy się na mięciutkich tapczanikach śmiejąc się z wakacji w "spartańskim stylu", na których niby byliśmy. Marcin zaczął skarżyć się na bóle głowy - znieczulająca adrenalina przestała działać. W dodatku dopiero teraz zaczęły się mu dawać we znaki siniaki na nogach. Czoło upodobniało Marcina do jednego z bohaterów "Star Trek". Na dokładkę wokół oczu pojawiły się sino-fioletowo-czerwone obwódki. Jednak, gdy rano Marcin założył czapkę i okulary przeciwsłoneczne (pożyczone ode mnie - a wcześniej śmiali się ze mnie, że zabrałem dwie pary) praktycznie nic nie było widać. Później jeszcze wiele razy żartowaliśmy sobie z niego, że swoim wyglądem budziłby respekt i uznanie kmiotków spod budki z piwem.