Przejdź do treści

Rowerowa Strona Spartan

Krym 2002

Petersburg 2001

Lwów 2000

Rzym 1999

Suwałki 1998

Bałtyk 1997

Zakopane 1996

Raport z rajdu do Suwałk (8/9)

Michał



31 lipca, piątek, Łódź Lechu z Krzyśkiem wcześnie rano wyruszyli w drogę. Chcieli przejechać dwa etapy jednego dnia (czyli ponad 200 km). Mieli jakieś sprawy do załatwienia i nie mogli być w domu dopiero w sobotę. Pełni podziwu pożegnaliśmy się z nimi, a sami spokojnie zaczęliśmy szykować się do drogi - uzgodniliśmy, że wydłużymy rajd o jeden dzień, więc nie musieliśmy się spieszyć. Przypadła mi odpowiedzialna i zaszczytna funkcja prowadzenia grupy, ponieważ nasi "standardowi" liderzy odłączyli się od nas wcześniej (patrz 30 lipca). Niestety, tuż za Łodzią szlag trafił wielotryb w moim rowerze. Marcin i Mateusz ofiarowali się wrócić ze mną do miasta i poszukać jakiegoś warsztatu rowerowego. Najpierw jechałem wymyśloną przez siebie metodą "hulajnogową", potem Marcin pchał mnie ręką (Wielkie dzięki! Co ja bym bez Ciebie zrobił?!). Udało nam się odszukać miejsce wskazane przez przechodniów. Miałem szczęście, bo właściciel serwisu naprawił mój jednoślad na poczekaniu. Po półtorej godziny wróciliśmy do grupy czekającej za Łodzią. Ruszyliśmy w dalszą drogę: przez Pabianice, Łask i Zduńską Wolę. Za nią, tuż za Grabowcem, doszło do wypadku. Pierwszy jechał Marcin, potem Adam, Kuba, ja a za nami pozostała część grupy. Na poboczu drogi stał Polonez. Marcin wystawił rękę sygnalizując omijanie przeszkody. Wszyscy oprócz Kuby zjechali nieco w lewo, by ominąć pojazd. Kuba prawdopodobnie zagapił się i pojechał prosto. Nikt nie miał czasu, by go ostrzec. Wszystko wydarzyło się błyskawicznie. Z prawej strony pleców Adama ujrzałem Kubę uderzającego z impetem w stojący samochód. Przeleciał on z lewej strony Poloneza, przez całą jego długość i upadł. Zaskoczony Adam nie zdążył wyhamować, ani ominąć leżącego i wpadł na niego. Szybko się podniósł - w przeciwieństwie do Kuby. Zatrzymałem się gwałtownie (na szczęście zdążyłem wyhamować) i podbiegłem do niego. Mój wzrok skupił się na jego prawej nodze: od kolana w dół miał zdartą skórę, widać było białą kość, krwi niewiele. Wyglądało na złamanie otwarte - nieprzyjemny widok. Zacząłem machać rękami, by ostrzec i zatrzymać jadące samochody. Zatrzymał się duży van. Nie zdążyłem jednak nic powiedzieć, bo w tym momencie w Poloneza wyskoczył właściciel i krzyknął do kierowcy, by ten gonił wóz na zagranicznych rejestracjach, który to potrącił Kubę. Nie wiedziałem, o co mu chodzi, ale nie miałem czasu na dyskusje, bo van ruszył z piskiem opon - zmuszony byłem zatrzymać kolejne auto. Poprosiłem kierowcę, by zawiadomił pogotowie. Zauważył, że parędziesiąt metrów wcześniej był zajazd i tam na pewno mają telefon. Miał rację - nie zwróciłem na to uwagi. Poleciałem tam. Wbiegając po schodach minąłem schodzącego mężczyznę z telefonem komórkowym. Poprosiłem, by mi go użyczył mówiąc, że zdarzył się wypadek - zgodził się bez wahania. Pani dyspozytorka najwyraźniej nie wiedziała, po co jest dyspozytorką. Opisałem jej w skrócie wypadek, wspomniałem o rannym Kubie, podałem orientacyjne miejsce zdarzenia i poprosiłem o wysłanie karetki. Tymczasem ona stwierdziła, że to nie ich rejon i że powinienem zadzwonić do Sieradza. Krew mnie w tym momencie zalała, straciłem cierpliwość i wydarłem się do niej, że to nie żarty. Skąd niby mam znać telefon na pogotowie w Sieradzu? Po to chyba jest telefon ogólnopolski, by nie trzeba było pamiętać lokalnych. Wreszcie, nieco skruszona, oznajmiła, że karetka jest w drodze. Uspokoiłem się nieco, oddałem telefon, podziękowałem i wszedłem do środka zajazdu. Zadzwoniłem jeszcze na policję, ale okazało się, że już wiedzą o wypadku.