Raport z rajdu do Lwowa (1/11)
Elżbieta Łysek i Sabrina Nowak
30.07.2000 Wrocław - Wałbrzych (100 km.) Spotkaliśmy się pod kościołem Chrystusa Króla we Wrocławiu o godzinie 11, ale wyjazd był około 12, ponieważ Lechu jak zwykle późno wstał (do 5 rano składał rower) i dość znacznie się spóźnił. Jednak wyjechaliśmy, w porównaniu do lat poprzednich, bardzo wcześnie (zwykle spóźnienie było rzędu kilku godzin). Nasza radość była przedwczesna, gdyż zdążyliśmy się zgubić jeszcze we Wrocławiu. W tym roku w rajdzie brało udział rekordowa ilość osób -35, w tym aż 11 dziewczyn. Pod kościołem okazało się, że Padre powiadomił dziewczyny, aby spakowały się w plecaki i torby (do nas ta wiadomość nie dotarła) oraz, że zamiast dwóch samochodów jedzie tylko jeden, więc nie było już miejsca na nasze sakwy. Podzieliliśmy się na dwie grupy, ale do granicy miasta dojechała tylko jedna, na drugą, znacznie uszczuploną, musieliśmy długo czekać. Było nas 25 osób, reszta zaginęła bez wieści (w tym nasz przewodnik duchowy Padre). Tutaj naszą uwagę zwróciła dojrzała kobieta w dziwnie nałożonym kasku, która najwidoczniej jechała z nami na rowerach. Zaczęła ona mówić o Roku Jubileuszowym i, że nasz rajd ma coś z pielgrzymki, więc każdy powinien mieć jakąś intencję. Odnaleźliśmy się dopiero w Kątach Wrocławskich, ale i tak nie wszyscy. Części z nas udało się zgubić również tutaj i nikt nie wiedział już nawet ile osób bierze udział w rajdzie, ani gdzie oni są. Na rynku, gdzie zrobiliśmy krótki postój, dowiedzieliśmy się co się działo z grupą Henia.. Otóż pojechali w stronę Leśnicy i Środy Śląskiej. Ksiądz stwierdził, że mieszka w centrum i nie musi znać obrzeży Wrocławia. Mimo wszystko postanowiliśmy ruszyć dalej. Już teraz mieliśmy przedsmak czeskich kopców, słowackich i polskich gór. Dodatkowo jazdę "umilał" nam wiejący w twarze wiatr. Nie było to przyjemne, gdy zjeżdżając z górki osiągało się zawrotną prędkość 12 km\ h (sprawdzałyśmy na licznikach!). Po przejechaniu 100 km dotarliśmy wreszcie do miejsca naszego noclegu, czyli do sióstr zakonnych w Wałbrzychu. Okazało się, że część naszych zgub jest już na miejscu i czeka na nas. Dalej nieznany był los trójki rowerzystów, których "stara gwardia" nawet nie znała. Siostry zakonne uraczyły nas kolacją, a następnie oddzieliły część żeńską i męską, przydzielając nam nawet osobne domy. Wygodnie rozlokowałyśmy się na materacach i zaczęłyśmy poznawać się z naszymi nowymi koleżankami, gdy około pierwszej w nocy odezwał się dzwonek. Ja (czyli Sabrina) zainteresowana któż to zakłóca nasz zasłużony wypoczynek zeszłam na dół. Okazało się, że siostrzyczki pozamykały nas na przysłowiowe cztery spusty, pewnie by uniemożliwić nam kontakty z płcią przeciwną. Zapytałam się: Kto tam ? Odezwały się nieznane mi głosy podające imiona, które mi nic nie mówiły. Domagano się, aby ich wpuścić do środka. Tknięta przeczuciem otworzyłam drzwi wiodące do kuchni, gdzie zgodnie z moimi oczekiwaniami było okno, które dało się otworzyć. Nareszcie mogłam zobaczyć twarze moich rozmówców. Poznałam Dorotę, Krzysztofa (później nazwanym przez nas Misiem II, ze względu na jego szalone podobieństwo charakteru i temperamentu do dawnego uczestnika rajdów Michała Polańskiego - Misia) i Wojtka (później nazywanym Muzycznym - ach, ten uśmiech... lub Enrique). Powstał problem, gdzie mają spać. Do chłopców dostać się nie mogli, bo oni też byli pozamykani. Nie było wiadomo, gdzie śpi ksiądz, a nasze gospodynie chyba myślały, że to jacyś miejscowi chuligani wywołują nocne awantury i pogasiły światła. Postanowiliśmy, że wejdą przez okno, problem był tylko z rowerami. Chłopcy stwierdzili, że będą spać na dworze przy rowerach. Nie było to jednak konieczne, ponieważ wspólnymi siłami udało nam się wciągnąć rowery przez okno. Pani Ewelina (kobieta w kasku, która okazała się być żoną kierowcy zdecydowaną jechać z nami na rowerach) przyjęła do swojego pokoju tylko Dorotę i oburzyła się na wieść o tym, że chłopcy mają spać tam, gdzie ona. Chłopcy nocowali na korytarzu.