Raport z rajdu do Lwowa (10/11)
Elżbieta Łysek i Sabrina Nowak
W Przemyślu spotkaliśmy Intencję, która bardzo się ucieszyła, że jej czarny scenariusz się ziścił, jednak nie mogła zrozumieć, dlaczego chcemy jechać tam nadal. Dorota miała przygodę, gdyż wpadła na zaparkowany samochód. Nic jej się nie stało, natomiast przednie koło cofnęło się do tyłu, widełki się wygięły, a pedał wpadł w szprychy. Padre skwitował to jednym zdaniem: "Trzeba z nim coś zrobić, żeby można go było prowadzić." Przerażeni wydarzeniami na granicy, opuścili nasze zacne towarzystwo Kuba, Wojtek, Enrique, Jacek oraz Rafał. My udaliśmy się także na dworzec, by pojechać do Lwowa pociągiem. Czekała nas odprawa celna, która miała wiele wspólnego z atmosferą naszej bitwy granicznej. Wreszcie wsiedliśmy do ukraińskiego pociągu. Wnętrze było niesamowite - cofnęliśmy się chyba w czasy Związku Radzieckiego - okna zabite gwoździami, duchota, siedzenia twarde i klejące się; ich układ był zupełnie inny niż w polskich pociągach. Prędkość pociągu była również powalająca, gdyż trasa około stu kilometrów zajęła mu pięć godzin. Na miejsce dojechaliśmy dość późno i nie bardzo wiedzieliśmy, jak mamy dotrzeć na miejsce noclegu. Na jednym ze skrzyżowań Ekspres zapytał parę przechodniów o drogę. Dowiedzieliśmy się, że najlepiej dojechać tam busikiem, a na pytanie, gdzie jest przystanek, odpowiedzieli, że możemy tutaj stać i po prostu zamachać. Ku naszemu zdziwieniu, busik wyglądał na bardzo mały i mieliśmy poważne wątpliwości, czy się zmieścimy, jednak rozwiał je kierowca podwożąc nas pod sam kościół Salezjan. W busiku naliczyliśmy ok. 30 pasażerów!
17.08.2000 - LWÓW Wyspaliśmy się porządnie, zjedliśmy śniadanie(w sklepie Ekspres zamiast dżemu kupił kompot wiśniowy) i pojechaliśmy "żółtą rakietą" na Cmentarz Łyczakowski oraz Orląt Lwowskich, gdzie podczas oglądania grobów słynnych Polaków(m.in. Marii Konopnickiej), powspominaliśmy wydarzenia sprzed lat i dzielność naszych rówieśników, którzy bronili Lwowa. Czekając na busik skosztowaliśmy ukraińskich lodów sprzedawanych na ulicy przez babuszki. Później pomknęliśmy znów "żółtą rakietą" do centrum, gdzie zjedliśmy obiad, kupowaliśmy kartki, robiliśmy zdjęcia, oczywiście także pod słynnym pomnikiem Adasia M. Na placu przed operą obskoczyły nas żebrzące cygańskie dzieci, które żądały datków. Były przy tym tak zuchwałe, że zaczęły czepiać się chłopcom do nóg, a jedna z dziewczynek powiesiła się na nodze Hotałki i żadną siłą nie dała się strącić(nie chcieliśmy być brutalni). Równie ciekawy widok przedstawiał się, kiedy chłopcy siedząc na murku pili piwo, a naprzeciwko jakiś metr od nich stało kilku kloszardów czekając na butelki. W jednym z zaułków starego miasta znaleźliśmy miłą kawiarenkę, gdzie wypiliśmy bardzo dobrą kawę, co ciekawe z cytryną. Następnie ruszyliśmy na wędrówkę po lwowskich podwórkach racząc się co jakiś czas lodami. Później poszliśmy na polską mszę. Po nabożeństwie ponownie zaczęliśmy zwiedzać miasto. Naszym przewodnikiem był dziewięcioletni chłopiec imieniem Olek, który wcześniej przyplątał się do jednej z grup. Zaprowadził nas w kilka interesujących miejsc, które bez niego prawdopodobnie nie udało by nam się zwiedzić, ponieważ Olek nie przejmował się tym, że coś było zamknięte i zaraz załatwiał nam wejście. W podziękowaniu zafundowaliśmy mu lody. Wieczorem wybraliśmy się do miejscowej spelunki, gdzie chłopcy raczyli się, także miejscowym, trunkiem. Trochę słabo im to jednak szło, gdyż jak twierdzili, napój był zbyt ciepły. W każdym razie humory dopisywały. I to bardzo.