Raport z rajdu do Lwowa (2/11)
Elżbieta Łysek i Sabrina Nowak
31.07.2000 Wałbrzych - Kamienna Góra - Lubawka - Trutnov - Nova Paka (92 km.) Rano siostra podczas mszy opowiedziała nam historię zakonu. Pani Ewelina, zdenerwowana z powodu wczorajszych zajść, przedstawiła nam plan, jak należy jechać, aby się nie zgubić. Reakcją były pobłażliwe uśmiechy. Przepakowałyśmy się w worki i oddałyśmy część rzeczy do samochodu nie chcąc wozić pełnych sakw tylko dlatego, że jesteśmy "weterankami". Do granicy z Czechami jechaliśmy pod górkę, a nasz południowy sąsiad przywitał nas deszczem. Stanie pod budką i tak nic by nie dało, ruszyliśmy więc dalej. Nasz pierwszy czeski posiłek zjedliśmy w Trutnov'ie, gdzie na rynku zrobiliśmy sobie pierwsze grupowe zdjęcie. Jadąc drogą na Jičin, gdzie mieliśmy szukać noclegu, mijaliśmy dziwne oznaczenia kilometrów: 50,44,30,37,30, które mało odpowiadały rzeczywistości. Nocleg jednak udało nam się znaleźć w Novej Pace, który załatwiali na miejscu Padre z Ekspresem. Heniu jak zwykle rozmawiał z miejscowym księdzem po włosku. Kiedy czekaliśmy na wyniki negocjacji, zastanawialiśmy się, jak nazwać żonę kierowcy. Jak zwykle złośliwy Lechu wpadł na pomysł, że skoro tak namawia nas na obranie intencji, to najbardziej odpowiednim przezwiskiem będzie właśnie Intencja. I tak już zostało. Miejsca nie było zbyt dużo, z łazienkami było jeszcze gorzej (tylko jedna dla nas wszystkich), więc chłopcy poszli myć się do miejscowej fontanny, znajdującej się oczywiście w centrum miasta. Po raz pierwszy przyszło do robienia posiłków, nowe dziewczyny wraz z Intencją zabrały się do tego tak ochoczo, że my nie miałyśmy właściwie już nic do roboty. Pomijając fakt, że zupełnie nam się nie chciało. Wieczorem natomiast zawędrowałyśmy do pokoju chłopaków, mimo lekkiego sprzeciwu Intencjusza (tak czasami nazywaliśmy kierowcę), że mamy nie siedzieć u nich zbyt długo. Z całej rozmowy w pamięć zapadł nam kawał o słonikach opowiedziany przez Michała.
01.08.2000 Nova Paka - Jičin - Mlada Boleslav - Praha (110 km.) Wyjechaliśmy około 11 , dziękując wcześniej naszym zwyczajowym "Dzię-ku-je-my". Tuż przed Jičinem zdarzył się pierwszy wypadek naszego rajdu, na szczęście niezbyt groźny. Aśka i Danusia wjechały na samochód. Ten dzień był bardzo upalny, więc chcąc się opalić, zmieniłyśmy koszulki na bardziej skąpe (w centrum miasta za słupem ogłoszeniowym, który nas niewiele zasłaniał). Miasta czeskie są wspaniałe podczas upałów: dobre i tanie lody oraz fontanny na rynkach. Tym razem również było podobnie, więc udało nam się (jak zwykle zresztą) wzbudzić małe zamieszanie, gdy chłodziliśmy się ochlapując wodą z fontanny. Obiad na stojąco zjedliśmy w Mlada Boleslav w typowej czeskiej jadłodajni. Już tutaj dość długo czekaliśmy na spóźnioną Dorotę. Przy zwyczajowym braku organizacji i oglądania się na innych oraz błądzeniu po mieście, by nie wyjechać na autostradę, udało nam się zostawić Krzysztofa i Hotałkę, co akurat części z nas wyszło na dobre. Intencjusz nie miał zamiaru na razie cofnąć się samochodem, zgodził się łaskawie, że poczeka z tyłu. Natomiast część z nas :Sabrina, Ela, Lechu, Marcin i Michał, zrobiła sobie mały postój pod laskiem przy drodze czekając na zagubionych. Chłopcy korzystając z okazji zajęli się "załącznikami". Wtedy to po raz pierwszy minęła nas para rowerzystów z Polski. Na postoju, gdy z błogą radością zajadaliśmy arbuzy, nasza kochana pani Intencja znów musiała wtrącić swoje trzy grosze i marudziła, że nie ma nawet kontaktu wzrokowego między nami, a wszyscy tylko myślą o tym jak najszybciej dojechać. Tuż przed Pragą był objazd, który jako rowerzyści całkowicie zignorowaliśmy(później jechaliśmy przynajmniej pustą drogą), natomiast nasz samochód nie mogąc do nas dołączyć, zaginął. Jak się później okazało, kierowca miał na tyle rozsądku, żeby pojechać do ambasady, choć przy tej okazji wyłoniła się jedna z największych zagadek tego rajdu. Pytanie brzmiało: skąd proboszcz z Wrocławia (do którego zadzwonili z ambasady) znał numer na komórkę Ekspresa? Prawdopodobnie nawet nie wiedział, że ktoś taki bierze udział w rajdzie, nie mówiąc już, że nie dzwonił do domu Ekspresa(jego rodzice wykluczyli nam takie rozwiązanie).