Raport z rajdu do Suwałk (5/9)
Michał
20 lipca, poniedziałek, Szczytno Ze Szczytna pojechaliśmy na Mrągowo, by tuż przed nim odbić na wschód - na Mikołajki. Tam też mieliśmy dość długi postój. Miasteczko bardzo przypominało nadmorskie kurorty - deptak z mnóstwem sklepików, molo z przycumowanymi łodziami, całe tłumy turystów. Różnica wiązała się chyba tylko z położeniem nad jeziorami. Osobiście źle się tam czułem z powodu upału i tłoku. Zresztą skwar stał się przyczyną przygody Mateusza. Było mu gorąco, więc zdjął koszulkę i powiesił ją nieopatrznie na kierownicy. Pech chciał, że wkręciła się ona w szprychy gwałtownie hamując rower i niemal wyrzucając jadącego. Ciśnienie w przedniej oponie musiało być tak wielkie, że nie dokręcony wentyl wyleciał z gwintu. Kilku z nas zatrzymało się, by pomóc usunąć usterkę. Z niemałym trudem udało się wyciągnąć zakleszczony materiał. Wkrótce mogliśmy ruszać dalej. Chcieliśmy znaleźć jakiś punkt widokowy na Śniardwy (w końcu to największe polskie jezioro). Pobłądziliśmy po bezdrożach i wertepach, by w końcu ujrzeć wielkie "bajoro" z odległości około kilometra. Rozczarowani skierowaliśmy się na Giżycko. Dotarliśmy tam jadąc przez Szymonkę i Wilkasy, a licznik wskazał 111,4 km. W Giżycku spotkało nas niezwykle serdeczne przyjęcie. Znajomy ksiądz ks. Henryka powitał nas z uśmiechem i otwartością. Byliśmy naprawdę mile zaskoczeni. Chociaż sam spał w małym baraku, to znalazł i dla nas miejsce... w budowanym kościele. Z figlarnym uśmiechem powiedział, że Bóg na pewno się nie pogniewa. Tak, tak - spaliśmy w nawie głównej świątyni. Ponieważ nie wszyscy mieli karimaty, duchowny wyciągnął kilka dużych materaców. Na koniec rozpalił nam jeszcze ognisko - wspaniały człowiek. W czasie kolacji przy ognisku grupa wyrostków z pobliskiej kolonii zaczęła w nas rzucać odłamkami cegieł. Na szczęście nikt nie został ranny. Rzuciliśmy się za nimi w pogoń i choć żadnego nie złapaliśmy, to ataki ustały. Robiło się późno i niektórzy zaczęli szykować się do snu. Ktoś rzucił hasło gaszenia ogniska metodą "strażacką". Delikatnie wyprosiliśmy panie, które jednak zaciekawione przystanęły w pewnej odległości i czekały na rozwój wypadków. Niestety, "ekipa strażacka" wykazała się brakiem solidarności - nikt specjalnie się nie kwapił wykonać zadanie. W końcu, po kilku falach "tematycznych" żartów, Ekspres zdecydował się wystąpić solo. Nagrodziliśmy go brawami - udało mu się stłumić żar. W świetnych humorach poszliśmy spać.
21 lipca, wtorek, Giżycko Rano wcześnie wyruszyliśmy w drogę. Przez Wydminy i Olecko dotarliśmy do Suwałk (trasa: 100,5 km). Zatrzymaliśmy się w parafii na nowym osiedlu. Duże wrażenie robił ogromny kościół (w budowie) i równie wielki gmach plebani (skojarzenie z hotelem narzucało się samo). Na schodach spotkaliśmy jakiegoś księdza (chyba czekał na nas). Zupełnie nie zwrócił na nas uwagi uparcie milcząc. Dopiero, gdy pojawił się "Padre" z maruderami, łaskawie udał się po proboszcza. Ten zaczął marudzić, że "za duża grupa", "mieli być sami chłopcy", "spóźniliście się o godzinę". Wreszcie dał spokój i zaprosił nas do ulokowania się w dwóch pokojach.
22 lipca, środa, Suwałki Ten dzień postanowiliśmy spędzić nad jeziorem Krzywym kąpiąc się i leniuchując - upał był tak dotkliwy, że nikt nie wyobrażał sobie dłuższej jazdy w tych warunkach. Po południu odwiedziliśmy malowniczy klasztor Kamedułów nad jeziorem Wigry. Z klasztornej wieży rozciągał się piękny widok na całą okolicę. Licznik wskazał tylko 40,8 km.