Przejdź do treści

Rowerowa Strona Spartan

Krym 2002

Petersburg 2001

Lwów 2000

Rzym 1999

Suwałki 1998

Bałtyk 1997

Zakopane 1996

Raport z rajdu do Zakopanego (6/8)

Marcin Pilch



24.07.1996 (Polana) Kolejny dzień bez roweru. Poranek był nietypowy. Około 6.00 zbudził nas sam gospodarz, wykonujący swoje poranne obowiązki. Dziewczęta, i nie tylko, nie zapomniały o imieninach Krzysztofa. Wstały wcześniej i uzbierały dla naszych Krzysiów polnych kwiatów. Potem nastąpiło uroczyste wręczenie bukietów, życzenia i okazjonalne śpiewy. Chociaż znalazł się jeden śmiałek, dla którego dzień bez roweru to dzień stracony. Krzysztof, tak na imię miał ów śmiałek, postanowił pojechać do Zakopanego. Wyjazd ten motywował koniecznością wysłania widokówki z oryginalnym stemplem pocztowym stolicy Tatr. Podobno zapomniał wysłać je wcześniej. Jak postanowił, tak też zrobił. Wsiadł na kolarkę i pojechał. Pozostali w tym czasie oddawali się rozmaitym rozrywkom. Jedną z nich była gra w piłkę nożną z udziałem gospodarzy. Chociaż rajdowcy bardzo się starali, ulegli nieznacznie gospodarzom na ich niezwykłym boisku (miejscami "zaminowanym" i umieszczonym na zboczu niewielkiego wzniesienia). Po kilku godzinach powrócił bohater dnia - Krzysztof. Na jego twarzy rysowało się zadowolenie. Przejechał przeszło 80 km po górach i dokonał uroczystego wrzucenia widokówek do zakopiańskiej skrzynki pocztowej. Jego misja zakończyła się pełnym sukcesem. Mogliśmy mu tylko pozazdrościć zapału.

25.07.1996 (Polana - Koszarawa) Z Polany udaliśmy się do Żywca. Tego dnia nie obyło się bez przygód. Od początku mieliśmy pecha. Po pożegnaniu z przemiłymi gospodarzami wyruszyliśmy w drogę. Początek był kilkukilometrowym zjazdem. Każdy dawał się ponieść swoim tempem w dół nie oglądając się na pozostałych. Na końcu zjazdu było skrzyżowanie, na którym czekaliśmy, aż stawi się cała grupa. Po chwili zjechali już wszyscy poza Misiem. Było to nieco dziwne. Czekamy, aż tu nagle wlecze się z góry nasz bohater. Co najdziwniejsze oba pedały jego roweru znajdowały się na tej samej wysokości i bezwładnie zwisały. Na ten żałosny widok cała załoga wybuchła śmiechem. Okazało się, że poszła ośka korbowodu. Mieliśmy problem. Trzeba było szukać pomocy u miejscowych. Znaleźliśmy mechaniko-kowala który znalazł u siebie podobną ośkę. O dziwo odkupiona część jakoś pasowała i nawet działała. Pojechaliśmy dalej. Po lewej stronie było widać Babią Górę. My wdrapywaliśmy się na Przełęcz Krowiarki (936m). Droga prowadziła przez lasy. Było duszno, ale ciepło. Nagle zaczął padać ciepły deszczyk. Chwilę jechaliśmy, potem schroniliśmy się pod drzewami. Po dziesięciu minutach opady skończyły się. Wyruszyliśmy w drogę, dalej pod górę. Tymczasem wilgoć powstała na skutek opadu zaczęła intensywnie parować. Z asfaltu i z pod drzew unosiły się białe obłoki. Widok był nieprzeciętny. Powietrze oczyściło się i nabrało wilgoci. Pokonaliśmy ostatni fragment podjazdu i zatrzymaliśmy się na przełęczy. Posililiśmy się i obradowaliśmy nad dalszą trasa. Asfaltowa droga do Żywca prowadząca przez Suchą Beskidzką jest strasznie pokręcona i przez to dłuższa. Na rowerze liczy się każde 10 km. Postanowiliśmy skrócić sobie trasę drogą gruntową prowadzącą przez Beskid Żywiecki. Tymczasem czekał nas niesamowity zjazd. Cały liczył 30 km w dół (słownie - trzydzieści kilometrów). Jednak biorąc pod uwagę skrót do zjechania pozostało ponad 10 km. Początek zjazdu obfitował we wrażenia. Pierwsi pojechali Ekspres z Krzysztofem. Kilkaset metrów w dół i zakręt o 180°. Potem ja z Mariuszem. Chcieliśmy dogonić czołówkę, więc słabiej hamowaliśmy. Wylecieliśmy z asfaltu, wjechaliśmy do rowu przy szosie, pociągnęliśmy nim parę metrów, żeby za zakrętem powrócić na prawidłową drogę. Nie ma to jak górski rower!!! Niestety nie każdemu udają się takie manewry. Jarek jadący za pierwszą czwórką kurczowo trzymał się asfaltu, mocniej się pochylając. Pochylił się do tego stopnia, że razem z rowerem przewrócił się na bok i w tej pozycji przejechał kilkanaście metrów. Miał szczęście. Gdyby nie sakwy, poważnie otarłby sobie tylną część ciała.