Raport z rajdu do Zakopanego (2/8)
Marcin Pilch
17.07.1996 (Czestochowa - Olkusz) Następnego dnia wyruszyliśmy najpierw na Jasną Górę. Nie można przecież nie odwiedzić tak niezwykłego miejsca, będąc w Częstochowie. Niestety mieliśmy niewiele czasu na podziwianie klasztoru jasnogórskiego. Następnie pojechaliśmy na południe przez Wanaty, Myszków i Zawiercie. Trasa do tej pory była prawie równa bez większych wzniesień. Za Zawierciem jechaliśmy przez piękne lasy Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Droga prowadziła nieustannie w górę. Przez blisko 2 godziny widzieliśmy przed sobą jedynie niekończące się wzniesienie do pokonania. Niejednokrotnie mieliśmy nadzieję, że za kolejnym leśnym zakrętem znajdziemy odcinek równy, bądź zjazd. Jednak droga na złość szła tylko w górę. Wysiłek wynagradzał nam widok wspaniałej przyrody. W końcu dojechaliśmy do Olkusza, w którym mieliśmy kolejny nocleg. Pokonana trasa nie była długa, ale za to wyczerpująca.
18.07.1996 (Olkusz - Kraków) Wyruszyliśmy rano kolejnego dnia we wspaniałych humorach. Zgodnie z radami gospodarza udaliśmy się do Ojcowa, zwiedzić ruiny tamtejszego zamku. Tym razem przeważały zjazdy długie, ale mało strome. Oprócz lasu po obu stronach widzieliśmy widowiskowe skałki, których wysokość dochodziła do kilkudziesięciu metrów. Po drodze do osławionego zamku przejeżdżaliśmy obok Maczugi Herkulesa, wapiennej skały o niepowtarzalnym kształcie. Potem pojechaliśmy w stronę Ojcowa. Drugą stroną szosy jechała grupa nieźle wyposażonych rowerzystów (sakwy, namioty). Zapytaliśmy się ich skąd jadą. Na to dumnie odparli: "Z Myszkowa" (jakieś 60 km od miejsca spotkania - przyp. Trekera) i zapytali się skąd wyruszyliśmy. Kiedy odparliśmy od niechcenia, że z Wrocławia miny im zrzedły. Po przyjacielsku pozdrowiliśmy się i odjechaliśmy w swoją stronę. Zwiedzanie ojcowskiego zamku nie zabrało nam wiele czasu, ponieważ ruiny okazały się rzeczywiście ruinami (niewiele pozostało z tej wspaniałej budowli). Jednak nawet to warte było zobaczenia. Potężne mury otaczające skaliste wzniesienie, piękna brama frontowa i jedna z wieży. Dodatkowo zapoznaliśmy się z historią obiektu i jego prawdopodobnym wyglądem w latach świetności. Z Ojcowa wyruszyliśmy prosto do Krakowa. Nawet prościej niż to było konieczne. Znaleźliśmy na mapie ciekawie zapowiadający się skrót. Miał on znacznie zmniejszyć dystans. Przegłosowaliśmy, że skorzystamy z takiej okazji . To był poważny błąd. Początkowo nasza droga była urozmaicona, ale asfaltowa. Jednak po kilku kilometrach wjechaliśmy na gruntową ścieżkę. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie wszechobecne błoto. Odwrót nie jest w naszym stylu, więc ciągnęliśmy dalej, nie zważając na substancję o brunatnej barwie pryskającą spod kół. Błotko pokryło całe nasze rowery, dolną część ubrań i ciał. Wyglądaliśmy jak prawdziwi zdobywcy. Najśmieszniejsza w całej sprawie była późniejsza parada ulicami Krakowa, biorąc pod uwagę pogodę (niebo błękitne i bezchmurne, letni upał, brak jakichkolwiek oznak deszczu w ciągu ostatnich dni). Zarówno piesi Krakowiacy, jak i kierowcy nie mogli oderwać o nas wzroku, przeszywając nim na wylot. Jak się okazało, nocleg mieliśmy w samym centrum miasta! Zaraz po kolacji wyruszyliśmy na podbój Krakowa (już w czystych ubraniach). Miasto to ma niepowtarzalny klimat i ożywa wieczorem, jak żadne inne. Po 22.00 wokół Sukiennic krążyły tłumy ludzi. Nasza kilkunastoosobowa grupa zlała się z tym całym tłumem. Nocą wszystko uzyskiwało magiczny charakter, a podświetlone zabytki mocniej przyciągały wzrok niż w dzień. Szczególnie utkwił mi w pamięci podświetlony ze wszystkich stron Wawel. Zwiedzaliśmy miasto także od strony rozrywkowej. Odwiedziliśmy Piwnicę pod Baranami i wiele innych lokali o niepowtarzalnym krakowskim klimacie. W końcu usiedliśmy pod parasolami obok Barbakanu. Noc była tak przyjemna, że lepiej było spędzić ją w plenerze, a nie w zatłoczonej, pełnej dymu z papierosów knajpie. Zamówiliśmy sobie piwo i siedzieliśmy na wygodnych plecionych fotelach. Poznaliśmy się jeszcze lepiej, rozmawiając w przyjacielskiej atmosferze. Mieliśmy też tematy do śmiechu. Ekspres kupił sobie miód pitny. Kiedy go otrzymał wszyscy pokładali się ze śmiechu. Przysmak Zagłoby podany w naparstku, kosztujący tyle samo, co piwo - to wszystko tłumaczy. Podnieceni klimatem Krakowa zapomnieliśmy o zmęczeniu i na miejsce noclegu wróciliśmy dopiero około 2.00 w nocy.