Raport z rajdu do Zakopanego (4/8)
Marcin Pilch
21.07.1996 (Witów - Zakopane - Dolina Chochołowska - Witów) Kolejny dzień okazał się nie lada testem dla naszych rowerów. Pojechaliśmy do stolicy polskich Tatr. Wszyscy aż się rwali do jazdy, ponieważ rowery były lżejsze o pozostawiony w Witowie bagaż. Szybko zwiedziliśmy Krupówki, zjedliśmy obiad i ruszyliśmy na podbój gór. Ze względu na dużą różnorodność typów rowerów wybraliśmy kompromisową trasę przez Dolinę Chochołowską. Posiadacze górskich rowerów byli w raju (w tym ja). Podjazd szlakiem przecinającym tą malownicza tatrzańska dolinę był całkiem przyjemny. Droga ubita z niewielką zawartością kamieni wiodła nieustannie w górę. Mimo to podjazd był raczej delikatny. Przejechaliśmy koło bacówki pachnącej świeżymi oscypkami, w której często (wg górali) bywał Karol Wojtyła. Powolne wdrapywanie się pod górę sprzyjało podziwianiu widoków. Wystarczyło rozglądać się na boki i podziwiać panoramę Tatr. Jednak trzeba było często zerkać pod koła, żeby uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek. Po jakimś czasie dotarliśmy do schroniska na wysokości około 1200m n.p.m. Tam zaczekaliśmy na pozostałych ( szczególnie tych z turystycznymi rowerami, którzy większość drogi musieli wprowadzać rower ). Potem wjechaliśmy jeszcze wyżej i dotarliśmy do małej góralskiej kapliczki. Tam ostatecznie odpoczęliśmy. Następnie czekał nas karkołomny zjazd. Cześć na lepszych rowerach (góralach) wybrała wersję ekstremalną. W tym momencie przetestowałem hamulce za wszystkie czasy. Ostrożnie manewrując i ograniczając prędkość hamulcami udało się wszystkim zjechać. Najbardziej zmęczyły się mięśnie rąk od twardego trzymania kierownicy skaczącej na wszelkiego rodzaju nierównościach w postaci małych i dużych kamieni. Po powrocie do Witowa okazało się, że zostało nam jeszcze sporo energii. Zebraliśmy ekipę i wyruszyliśmy do miejscowej karczmy. Lokal w góralskim stylu okazał się miejscem bardzo ciekawym. Wystrój bardzo nam się podobał. Drewniane konstrukcja budynku, ściany pokryte góralskimi ozdobami (ręcznymi wyrobami, skórami zwierząt, trofeami). Usiedliśmy przy obszernej drewnianej ławie na wprost od telewizora. Miejsce okazało się idealne do naszych potrzeb. Cała załoga zmieściła się bez problemów. Zamówiliśmy posiłek i piwo z podhalańskiego browaru Strzelec, którego cena była rewelacyjna, a i smak nienajgorszy. W tym czasie trwały igrzyska olimpijskie w Atlancie. W telewizji oglądaliśmy transmisję z tej imprezy. Dzień ten był udany dla nas i Polskiej reprezentacji. Po zawodach zapaśniczych i konkurencji strzeleckiej mieliśmy pierwsze medale (w tym 3 złote). Sukcesy polskich sportowców stały się tematem naszych toastów. Przyjacielski barman także emocjonawał się osiągnięciami polskich olimpijczyków. Zdał nam relację z konkurencji, których nie mogliśmy obejrzeć. Rozmowy i emocje sportowe spowodowały, że czas bardzo szybko nam upłynął i trzeba było iść spać. Wyszliśmy z karczmy i podziwialiśmy bezchmurne ugwiezdzone niebo. Wszystkie ciała niebieskie były bardzo wyraźne. To dzięki temu, że powietrze było krystalicznie czyste i byliśmy około 700 m n.p.m. W tych warunkach można było obserwować drogę mleczną, która wyglądała jak jasna rzeka na niebie. Upojeni pięknym widokiem i dniem pełnym wrażeń poszliśmy spać.