Raport z rajdu do Rzymu (10/11)
Marcin Kląskała
20 dzień: Casalotti - Fregene (60 km.) Dzisiejszy dzień przeznaczyliśmy na odprężenie i odpoczynek. Ale, rzecz jasna, miał to być wypoczynek aktywny. Zdecydowaliśmy się więc pojechać nad morze, aby móc sobie nieco poplażować. Dogodne warunki (i bezpłatną plażę) znaleźliśmy w miasteczku Fregene nad Morzem Tyrreńskim. Upał był jak zwykle nieznośny, więc mieliśmy nadzieję ochłodzić się w morskich falach. I tu zaskoczenie - woda ani trochę nie przypominała tej, którą znamy z naszego Bałtyku i która potrafi "ściąć" niektóre części ciała. Miejscową wodę morską można by porównać z ciepłą, przesoloną zupą. Miała ona temperaturę co najmniej 25oC i była tak słona, że ciężko było otworzyć oczy. Ale oczywiście plażowanie i tak się wszystkim podobało. Gdy wróciliśmy wieczorem do Casalotti, czekała na nas wspaniała niespodzianka. Okazało się bowiem, że pani Wiesi udało się załatwić w Polskim Domu Pielgrzyma zaproszenia dla naszej grupy na prywatną mszę papieża odprawianą pojutrze w jego letniej rezydencji w Castel Gandolfo. Nowina była rzeczywiście niezwykła i wszyscy czekaliśmy w podnieceniu na następny dzień.
21 dzień: Casalotti - Rzym - Castel Gandolfo (50 km.) Dziś od samego rana znów skoncentrowaliśmy się na poznawaniu zabytków włoskiej stolicy. Na początku odwiedziliśmy Panteon - starożytną świątynię ku czci wszystkich bogów. Później obejrzeliśmy monumentalny pomnik Ojczyzny na Piazza Venezia i przeszliśmy do starożytnej części miasta. Ze wzgórza Kapitolu, dawnej siedziby cezarów, obejrzeliśmy znajdujące się w dole ruiny Forum Romanum. Nie mogliśmy oczywiście ominąć Coloseum, symbolu miasta. Zrobiliśmy sobie przy nim pamiątkowe zdjęcie z legionistami rzymskimi. Później każdy z nas mógł poddać jeszcze swoją rękę testowi prawdomówności w "Ustach prawdy". Po zobaczeniu Bazyliki św. Jana na Lateranie ruszyliśmy w 30-kilometrową drogę do Castel Gandolfo. Trasa była bardzo przyjemna, poza tym uroku dodawały jej ciągnące się wzdłuż szosy pozostałości rzymskich akweduktów. Na samym końcu drogi pokonaliśmy jeszcze małe wzniesienie i znaleźliśmy się na uroczym ryneczku w Castel Gandolfo, tuż przed Pałacem Papieskim. Na ryneczku znajdowała się m.in. bardzo przyjemna cukiernia, do której wstąpiliśmy na lody. Przy stoliku wdałem się w rozmowę po niemiecku z sympatyczną starszą siostrą zakonną. Okazało się, że jest ona Szwajcarką i pracuje w Pałacu Papieskim. Niespodziewanie opowiedziała nam również, że codziennie o 6 rano zanosi papieżowi herbatę do pokoju. Później powiedziała jeszcze, że właściciel cukierni w której siedzieliśmy to jej brat i poprosiła go, aby postawił nam wszystkim lody. Tak więc popołudnie minęło nam bardzo miło i udaliśmy się na noc do znajdującego się nieopodal kościoła salezjanów, który, o dziwo, prowadzili polscy księża. Z uwagi na panujący upał noc spędziliśmy po raz kolejny na dworze, tym razem na asfaltowym boisku. Musieliśmy się wyspać, bo rano trzeba było bardzo wcześnie wstać.