Wspomnienia ze spartańskich rajdów (2/3)
Michał
Pamiętam, że niezbyt dobrze znosiłem tego typu samotność w czasie rajdów na rowerach, bo jedyne co pozostaje to rozmyślać o tym i o owym. Zacząłem zniechęcać się do samej jazdy rowerem, bo nie ma co ukrywać, że często bywa ona dość nudna. Trafiają się wspaniałe momenty - takie jak długie zjazdy w Alpach, gdzie można się rozpędzić do mrożących krew w żyłach prędkości lub serpentyny, gdzie konieczny jest duży pochył, by nie wypaść rowerem z drogi. Całe szczęście, że takie atrakcje co jakiś czas odrywają od monotonii samej jazdy, bo inaczej byłoby naprawdę ciężko. Muszę jednak wyznać, że dla mnie wyjątkowym doznaniem był zjazd rowerem tu w Polsce - chodzi mi o odcinek Białystok - Białowieża, gdzie jechaliśmy przez cudowną Puszczę Białowieską prostą drogą, lekko nachyloną wdychając wspaniałe, chłodne i rześkie powietrze...
W czasie rajdów trafia się po drodze na wielu różnych ludzi. Nie wiem, czy inni zgodzą się ze mną, ale wydaje mi się, że polska gościnność jest czymś naprawdę wyjątkowym. Gdyby się dokładniej zastanowić, to wychodzi, że im dalej na wschód Europy, tym ludzi są bardziej otwarci na innych. Ja porównuję dwa rajdy na rowerach - ten do Puszczy Białowieskiej i ten do Sankt Petersburga. W przypadku tego pierwszego mogę wymienić kilka wspaniałych noclegów, które dawały wiarę w człowieka, w jego bezinteresowność i życzliwość. Pamiętam usłużnego nowicjusza w Czerwińsku, który starał się, jak mógł, by nadążyć z przynoszeniem jedzenia dla nas-głodomorów, pamiętam księdza w Gizycku, który tak życzliwie nas przyjął i pozwolił spać w Kościele, pamiętam siostrę zakonną z Białegostoku, która grała nam na gitarze przez pół nocy, pamiętam małżeństwo z Kleszczeli, którzy uratowali nas goszcząc u siebie. Ci ludzie, ich życzliwość zapadła mi w pamięci, może się mylę, ale na innych rajdach nie trafialiśmy tak dobrze.
Chyba wyjątkiem może być wspomniany przez mnie rajd na rowerach do Sankt Petersburga. Zawahałem się przez chwilę... a może jest tak, że moja opinia jest trochę krzywdząca, może pamięć mnie zawodzi? Na pewno dostrzegalna jest tendencja, że im bardziej na zachód tym trudniej o bezinteresowną życzliwość. Trudniej, ale to nie znaczy, że jej nie ma... na szczęście. Na wschodzie prawie zawsze przyjmowano nas bardzo miło - tak pomyślałem sobie, że może bariera językowa spowodowała, że nie pamiętam już tych momentów tak wyraźnie. Przecież często przyjmowano nas w pierwszym domu, do którego zapukaliśmy pozwalając rozbić się na pobliskiej łące. A nie można też zapomnieć o parze studentów, dzięki którym kilka osób (niestety, tylko kilka) mogło za darmo zwiedzić Ermitaż. Rajdy na rowerze dały szansę przekonania się, że wszędzie można trafić zarówno na wspaniałych ludzi, jak i takich, którzy myślą wyłącznie o sobie. To była i jest dobra lekcja, z której warto wyciągnąć wnioski dla siebie.