Przejdź do treści

Rowerowa Strona Spartan

Krym 2002

Petersburg 2001

Lwów 2000

Rzym 1999

Suwałki 1998

Bałtyk 1997

Zakopane 1996

Raport z rajdu do Lwowa (5/11)

Elżbieta Łysek i Sabrina Nowak



Było tak ciemno, że nie zauważyliśmy, że możemy tylko skręcić i o mały włos nie wylądowaliśmy w polu. Na szczęście dojeżdżaliśmy do oświetlonej drogi prowadzącej do miasta, gdzie na najbliższej stacji benzynowej połączyliśmy się z resztą grupy. Rozpadało się już na dobre, a my musieliśmy jechać dalej, gdyż noclegu nadal nie było. Nastroje były już prawie mordercze, ale szczyt osiągnęły na kolejnej stacji tuż za miastem, gdzie dowiedzieliśmy się, że nocleg co prawda znaleźli, ale kierowca zapomniał jak tam dojechać. Padre był już na miejscu, a dwie wyczerpane dziewczyny wsiadły do samochodu. Później uraczyły nas niesamowitymi opowieściami o mrożących krew w żyłach kłótniach państwa Intencjuszy (biedny kierowca ). Mokrzy i zziębnięci po godzinie 23 w końcu dotarliśmy do upragnionego noclegu. Mieliśmy do dyspozycji cały dom i tak nas to szczęście oszołomiło, że przez godzinę przemieszczaliśmy się z pokoju do pokoju, nie mogąc się zdecydować. Znowu Intencja wyraziła sprzeciw, by dziewczęta spały z chłopcami w jednym pomieszczeniu. Misiu II położył się w jednym z pokoi pod kaloryferem i kategorycznie stwierdził że to jego miejsce i nikomu go nie odda. Natomiast Boreal, zgodnie ze swoim zwyczajem, położył się pod stołem (pinpongowym). Tym razem udało nam się, gdyż były aż dwie łazienki, ale jedna toaleta dosyć szybko została zapchana przez tajemniczego osobnika. My za to o mało nie zakończyłyśmy rajdu i życia, potykając się w tym samym miejscu jedna po drugiej, ponieważ nie zauważyłyśmy, że muszla klozetowa stoi na lekkim podwyższeniu. Prawie wylądowaliśmy głowami w toalecie.

04.08.2000 Chvojnov - Jihlava- Velke Mezirici - Velka Bites - Brno (132 km.) Oczywiście rano zaczęliśmy od mszy i ruszyliśmy w trasę. Na jednym z postojów w bardzo uroczym miejscu - w rowie, przy zapachu skoszonej trawy - Agnieszka stwierdziła w rozmowie z księdzem, że najlepsza motywacja to wieczorna libacja. Musieliśmy jechać objazdem, przez co nadrobiliśmy parę kilometrów. W czasie jazdy wydarzył się następny wypadek - Agnieszka pędząc w dół nie wyrobiła na zakręcie i wpadła na balustradę. Miała przy tym wiele szczęścia, bo skończyło się tylko na kilku zadrapaniach. Nasz obiad był niezwykle pożywny, bo składał się z arbuza, jogurtu i bułki (połączenie w sam raz na rewolucję żołądkową). Nie byłyśmy w najlepszym humorze - brak pożywnego jedzenia, nie najlepsza pogoda i wciąż niekończące się górki. Jechałam (Ela) z Marcinem i nad nami wciąż siąpił deszcz, co ciekawe jedynie nad nami wisiała chmura, a wszędzie dookoła było dość pogodnie. Droga uraczyła nas dwunastoprocentowym podjazdem, który jednak wydawał nam się łagodniejszy od tych nieoznaczonych. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna grupa z Ekspresem na czele, popędziła do przodu, aby znaleźć miejsce noclegu po to, abyśmy nie błądzili po Brnie. My prowadzeni przez Padrego skręciliśmy w przeciwną stronę, widocznie zachęcił nas ostry podjazd i wybraliśmy drogę pod górkę. Dojechaliśmy wprawdzie do Brna, ale przy okazji nadrobiliśmy 20 kilometrów. Nadchodził zmierzch i byliśmy pewni, że jesteśmy pod Brnem, gdy drogowskaz wskazywał jeszcze kolejne 20 kilometrów. Grupa rozciągnęła się, do przodu wyrwały Aśka z Danusią. Było już ciemno, kiedy dojechaliśmy do rozwidlenia dróg, z których jedna prowadziła na autostradę, problem był tylko taki, że nie wiedzieliśmy która. Na dodatek Padre denerwował się, gdyż nie wiedzieliśmy, którędy pojechały dziewczyny. Stwierdził także, że choćby jechało dziesięciu Ekspresów, on i tak weźmie mapę. Całe szczęście wybraliśmy dobrą drogę, gdzie spotkaliśmy nasz samochód. Okazało się, że Ekspres z kierowcą zaniepokojeni naszą długą nieobecnością wyruszyli na poszukiwania. Prowadzeni przez Ekspresa ruszyliśmy. Po drodze przy tablicy odnalazły się zguby i Padre na powitanie zrobił im straszną awanturę. Droga, choć w mieście, była nieoświetlona i Marcin nie zauważył dziury, wpadł w nią i się wywrócił. Wszystko to wyglądało dość przerażająco, na tyle, że musieliśmy dość długo przekonywać czeskiego kierowcę, który się zatrzymał widząc całe zdarzenie, że bynajmniej nie trzeba go odwozić do szpitala. Przez chwilę myśleliśmy, że ma złamaną rękę, ale to było tylko bolesne stłuczenie. Wieczorem, kiedy staliśmy w długiej kolejce do jedynego prysznica z niesamowicie lodowatą wodą, Padre zapowiedział nam, abyśmy uważali na to co mówimy, bo on śpi niedaleko i wszystko słyszy. Jak zwykle wieczorem chłopcy musieli dochować tradycji, więc usiedliśmy w kuchni, gdzie oni raczyli się piwem. I tak wyłoniła się następna zagadka rajdu - mianowicie powstało pytanie: co się stało z piwem Matexa???. Gdy chłopcy wyciągali wcześniej włożone piwa do lodówki, nasz nieszczęśnik zorientował się, że butelka jest w połowie pusta, mimo kapsla wyglądającego na nienaruszony. Zaczęliśmy się zastanawiać, kto jest za to odpowiedzialny. Podejrzenia padły na Geodetę, więc Mateusz pobiegł go obudzić, aby mu chuchnął. Śledztwo nic nie wykazało.