Przejdź do treści

Rowerowa Strona Spartan

Krym 2002

Petersburg 2001

Lwów 2000

Rzym 1999

Suwałki 1998

Bałtyk 1997

Zakopane 1996

Wspomnienia ze spartańskich rajdów (1/3)

Michał



Wszystko zaczęło się od mojego kumpla z ogólniaka - Marcina, który opowiedział mi o swoich wakacjach spędzonych na rowerze i w ten sposób wzbudził we mnie pragnienie dołączenia do ich grupy. Planowałem to zrobić w wakacje 1997 roku, ale niestety powódź pokrzyżowała moje plany. Nie dałem za wygraną i rok później udało się.

Wyjazdy z księdzem Henrykiem mają swoją długą tradycję - na podobne eskapady na rowerach jeździli z nim rodzice niektórych ze Spartan, więc my stanowimy kolejne pokolenie, które lubi aktywnie wypoczywać. Forma wycieczek jest prosta, choć mogłem obserwować jak ewoluuje z roku na rok. Pierwszy mój rajd na rowerrze uważam za najlepszy, na jakim byłem. Trasa przewidywała przejazd rowerami z Wrocławia do Puszczy Białowieskiej i z powrotem zahaczając po drodze o wiele ciekawych miejsc. Zastanawiałem się nad słowami księdza, że wszystko co pierwsze najbardziej się podoba i sądzę, że w tym przypadku nie chodzi tylko o to, że było to coś nowego dla mnie.

Uważam, że większość Spartan zgodzi się ze mną, że rajdy na rowerach po Polsce były inne od tych zagranicznych, bo przede wszystkim nie byliśmy tak mocno uzależnieni od noclegów. W kraju mogliśmy liczyć, że przyjmą nas w każdej parafii; fakt, że jedzie z nami ksiądz otwierał nam wiele drzwi. Tymczasem za granicą było (i jest) dużo trudniej - nie zawsze można liczyć na kościoły salezjańskie, noclegi trzeba rezerwować wcześniej, wszystko jest bardziej osadzone w pewnych ramach czasowych.

Mnie się zawsze wydawało, że w czasie rajdu na rowerach po Polsce robiliśmy dużo krótsze odcinki. To nieprawda, wystarczy zerknąć na statystyki. Moje błędne przekonanie brało się stąd, że świetnie pamiętałem luz przebywania kolejnych etapów na pierwszym rajdzie - nie spieszyliśmy się, dużo rozmawialiśmy ze sobą (często jadąc nawet na rowerach czwórkami, co było możliwe na podrzędnych drogach), często stawaliśmy w jakichś uroczych miejscach, by podjeść jagód, poopalać się, podyskutować leżąc na miękkim mchu. To było wspaniałe.

Teraz, kiedy piszę te słowa, przyszło mi do głowy, że kluczową sprawą były drogi: w Polsce dużo jeździliśmy wiejskimi drogami, ruch był niewielki i można było pozwolić sobie na spore odstępstwa od przepisów ruchu drogowego. Za granicą zazwyczaj jeździliśmy na rowerach gęsiego, niezbyt często trafiała się okazja, by jechać parami, a trójki lub czwórki w ogóle nie wchodziły w grę. Wydaje mi się, że przez to trudniej nam było się zintegrować. Ja sam wiem dobrze, że jazda na rowerze jeden za drugim bardzo nudzi. Wpada się w taką rutynę, jedzie od postoju do postoju. Pęd powietrza nie pozwala na rozmowę z osobą za lub przed tobą, poza tym jest to dość niebezpieczne.