Przejdź do treści

Rowerowa Strona Spartan

Krym 2002

Petersburg 2001

Lwów 2000

Rzym 1999

Suwałki 1998

Bałtyk 1997

Zakopane 1996

Raport z rajdu do Lwowa (8/11)

Elżbieta Łysek i Sabrina Nowak



10.8.2000 Budapeszt - Hrkovce (75,7 km.) Rano Misiu II odjechał do domu nawet się nie pożegnawszy. Wyruszyliśmy w trasę, która widokowo była piękna, ale górzysty teren dawał się we znaki. Początkowo jechaliśmy drogą, na której nie można było jeździć rowerami, więc podzieliliśmy się na trzy grupy. Na obiad zjedliśmy po bułce i jednej ( ! )parówce. Na granicy węgiersko-słowackiej mieliśmy trochę problemów, ponieważ Danusia kłóciła się z celnikiem o okładkę, a Jezus miał zmoknięty paszport. Zaraz za granicą zatrzymaliśmy się na noc na podwórku nieufnego księdza. Chłopcy myli się pod szlauchem w stroju Adama, a Agnieszka ich podglądała.

11.08.2000 Hrkovce - Bańska Bystrzyca (92,42 km.) Obudziliśmy się zziębnięci i cali mokrzy od rosy i z tego powodu ruszyliśmy wyjątkowo wcześnie. Dzień był gorący, a i trasa nie łatwa, więc marzyliśmy o wskoczeniu do zimnego basenu. Pełni nadziei podążaliśmy dalej, ponieważ mieliśmy zamiar w Bańskiej zawitać na jakiś basen. Niestety okazało się, że niektóre dziewczęta mają stroje w samochodzie, którego jednak akurat nie było w pobliżu. Postanowiliśmy jechać na miejsce noclegu, a dopiero później na basen. Jednak potem Padre zaczął nas odwodzić od tego pomysłu, mówiąc o zblizajacej się parafialnej mszy i odpoczynku. Źli zrezygnowaliśmy z basenu i zdecydowaliśmy się pojechać do centrum. Tam pochlapaliśmy się wodą z fontanny, zjedliśmy pizzę i lody i wróciliśmy spóźnieni na mszę. Ponieważ nie chcieliśmy tracić czasu i mycie zostawiliśmy sobie na wieczór, nasz wygląd i zapach zwracał na nas powszechną uwagę. Po mszy chłopcy grali mecz piłki nożnej z miejscowymi, a wieczorem udaliśmy się na eksplorację osiedla, a raczej znajdujących się tam knajp. Rozmowy zdominował niedawny, niestety przegrany mecz, zresztą do tej pory wspominany.

12.08.2000 (120 km.) Wstaliśmy wcześniej, gdyż przed nami był najtrudniejszy odcinek trasy, nazywany od dawna etapem prawdy. Czekało nas 30 km podjazdu na przełęcz 1238m.n.p.m. Zrządzeniem losu okazało się złapanie przez jedną z nas (Elę) gumy,gdyż wykorzystaliśmy ten przymusowy postój na ochłodzenie się w pobliskim strumieniu. Na przełęczy posililiśmy się kanapkami i popędziliśmy tym razem w dół. Zadziwiającą sprawą były tablice wskazujące odległość do Popradu, czyli miejsca noclegu. Otóż wyglądało to tak: nadzieję naszą wzbudziła tablica 35 km, po przejechanych 5 zawiodłyśmy się, gdyż następna tablica informowała, że zostało jeszcze 40 km, potem było 30, 25 i jeszcze raz 25. Do miasta dojechaliśmy wspaniałą drogą - prostą i w dół z ciekawymi widokami na majestatyczne szczyty Tatr. Nocleg mieliśmy zapewniony u Salezjan, który zresztą bez problemu znaleźliśmy. Okazało się, że mamy spać w innej placówce, więc dostaliśmy przewodnika, który miał nas zaprowadzić i bynajmniej nie przejmował się brakiem powietrza w kołach w swoim rowerze. Po drodze Geodeta, który przez cały rajd nie rozstawał się z kaskiem wtedy go wyjątkowo nie założył i .... miał wypadek! Po rozpakowaniu rzeczy w kilka osób udaliśmy się do sklepu po załączniki. Facet, który nam je sprzedawał stwierdził, że wszystkie polskie piwa, oprócz Żywca, smakują jak woda, w której jego ojciec nogi moczył.

13.08.2000 Poprad - Piwniczna Zdrój (68,64 km.) Rankiem obejrzeliśmy Poprad, a dokładniej dom towarowy i promenadę z fontanną. Z Popradu wyjechaliśmy dopiero po pierwszej i zaraz potem zaczął lać deszcz. Było mokro i ślisko, co przyczyniło się do wypadku Oli. Skutkiem czego była dziwnie powykrzywiana korba, co uniemożliwiało dalszą jazdę. Całe szczęście nasi genialni chłopcy własnymi sposobami doprowadzili rower do stanu używalności. Nasz kolejny postój przedłużył się, gdyż prawie 2 godz. czekaliśmy na zamówione hamburgery. Padre denerwował się, nie potrafiąc zrozumieć, że przygotowanie jedzenia dla ponad 30 osób musi trochę potrwać. Ruszyliśmy w deszczu. Tego dnia przekraczaliśmy granicę Polski. Było już późno, więc postanowiliśmy skrócić ten etap i zatrzymać się zaraz za granicą. Ekspres będąc już w tych stronach wychwalał nam miejscową piekarnię. Musiało to już być dawno, ponieważ nastąpiła zmiana branży na nocny lokal Sahara.