Przejdź do treści

Rowerowa Strona Spartan

Krym 2002

Petersburg 2001

Lwów 2000

Rzym 1999

Suwałki 1998

Bałtyk 1997

Zakopane 1996

Raport z rajdu do Rzymu (5/11)

Marcin Kląskała



9 dzień: Graz - Klagenfurt (172 km.) Nadszedł nareszcie dzień prawdy. Na dzisiejszy etap wszyscy czekali z niecierpliwością, ale i obawą. Miał to bowiem być najdłuższy etap w historii naszych rajdów, lecz nie tylko to decydowało o jego trudności. Na trasie na sforsowanie czekał potężny masyw alpejski z przełęczą Packsattel, licząca 1169 metrów wysokości oraz dwiema mniejszymi przełęczami, każda powyżej 700 m. Na trasę ruszyliśmy wcześnie, bo już o godzinie ósmej. Pierwsze 60 km. trasy było bardzo spokojne, gdyż jechaliśmy równą, niemalże płaską nawierzchnią i choć małe przewyższenie już się pojawiało, to było na razie niewyczuwalne. Schody zaczęły się za miasteczkiem Köflach, znanym z produkcji butów narciarskich. Od tego momentu droga cały czas pięła się w górę z nachyleniem dochodzącym do kilkunastu procent. Cały główny podjazd wyniósł aż 25 kilometrów. Gdy zjawiliśmy się wreszcie na przełęczy radość i satysfakcja były rzeczywiście niesamowite. Uczciliśmy to w pobliskiej górskiej restauracyjce kuflem austriackiego piwa, na którego cenę nawet nie patrzyliśmy. Następnie położyliśmy się na trawie i oddaliśmy się błogiemu relaksowi. Mieliśmy na to dużo czasu, gdyż nasz peleton rozciągnął się ogromnie a ostatnia osoba przyjechała z prawie dwugodzinna stratą.. Gdy wszyscy już zdążyli odsapnąć i przekąsić kilka kanapek, trzeba było ruszać dalej, bo była już godzina 15, a do Klagenfurtu zostało jeszcze 100 km. Najbliższa godzina należała do najprzyjemniejszych na całej trasie rajdu, gdyż przez 30 km. zjeżdżaliśmy ostro w dół po górskich serpentynach, gdzie przepaściste widoki zapierały dech w piersiach, a nasze liczniki wskazywały prędkość ponad 60 km/h. Dzięki temu zjazdowi oprócz wrażeń zyskaliśmy też sporo straconego wcześniej czasu. Na dalszym odcinku za miastem Wolfsberg trasa się wyrównała, ale w pewnym momencie musieliśmy jeszcze resztkami sił sforsować przełęcz Griffner Pass (708 m.). Za nią czekała nas już długa finiszowa prosta do Klagenfurtu. Do stolicy Karyntii, ubiegającej się o organizację Igrzysk Olimpijskich, wjechaliśmy już po ciemku o godz. 22. Po odnalezieniu miejsca noclegu, padliśmy jak zabici na nasze karimaty, ale zasnąć nie mogliśmy jeszcze przez jakiś czas. Ciągle nie wierzyliśmy, że Alpy zostały pokonane, a etap prawdy już za nami.

10 dzień: Klagenfurt - Tolmezzo (150 km.) Etap prawdy był już za nami, ale dzisiejszy odcinek również nie miał należeć do najłatwiejszych. Takie wnioski wynikały z analizy mapy, ale okazało się, że spotkać nas miała przyjemna niespodzianka. Ale o tym później. Z Klagenfurtu ruszyliśmy piękną, widowiskową trasą ciągnącą się wzdłuż brzegu kryształowo czystego, alpejskiego jeziora Wörther See. Pogoda była cudowna, żar lał się z nieba, a my patrząc na chłodny błękit wody, marzyliśmy aby do niej wskoczyć. Ale trzeba było jechać. Po 40 km. osiągnęliśmy miasto Villach, jedną ze stolic austriackiego narciarstwa alpejskiego. Stąd było już tylko 20 km. do granicy włoskiej. Ten odcinek był dla nas bardzo ciężki, ponieważ rozpoczął się lekki podjazd, a upał stawał się coraz bardziej nieznośny. Po drodze zatrzymywaliśmy się przy każdym strumyczku, aby choć przez moment zmoczyć głowę. W końcu jednak stanęliśmy przy błękitnej tabliczce z dwunastoma gwiazdkami i na widok napisu znajdującego się pośrodku z radością krzyknęliśmy: "Buon giorno, Italia !". Potem bez zbędnych formalności (przejścia granicznego już od kilku lat nie ma) ruszyliśmy na krotki odpoczynek do pierwszego włoskiego miasta Tarvisio. Tam spróbowaliśmy po raz pierwszy jak smakują ogromne, kilkunastokilowe włoskie arbuzy. Trzeba było jechać dalej, gdyż do Tolmezzo czekała nas jeszcze długa droga. Teraz będzie o wspomnianej wcześniej niespodziance. Z analizy mapy wynikało, że nasza droga prowadzić będzie równolegle do autostrady, która pokonuje ten masyw górski dzięki całej serii tuneli. Spodziewaliśmy się, że skoro autostrada przecina góry tunelami, to my, jadąc równoległą do niej zwykłą, bezpłatną drogą będziemy musieli na te góry się wspinać. I tu spotkało nas niemałe zaskoczenie. Okazało się, że nasza droga wcale nie odbiega jakością od autostrady, lecz prowadzi cały czas łagodnie w dół i przecina wszystkie wzniesienia kilkunastoma tunelami. Rozpoczęliśmy więc fantastyczny, 40-kilometrowy zjazd doliną rzeki wijącej się pomiędzy dwutysięcznymi szczytami. Mogliśmy podziwiać m.in. potężną górę Triglav (2863 m.), która jest najwyższym szczytem leżącej kilkanaście kilometrów dalej Słowenii. Zjazd ten dostarczył nam niesamowitych wrażeń i do dziś uznajemy zgodnie ten odcinek za najpiękniejszy w historii naszych rajdów. Gdy dojechaliśmy do tabliczki Tolmezzo, to było nam żal, że to już koniec na dziś. Wieczorem zrobiliśmy sobie jeszcze mały spacer po mieście, w czasie którego mogliśmy przekonać się, że życie we Włoszech rozpoczyna się dopiero po godzinie 21 - wtedy otwierana jest większość kawiarni i cukierni, a małolaty grają w piłkę dopóki chociaż trochę coś widać na dworze.