Przejdź do treści

Rowerowa Strona Spartan

Krym 2002

Petersburg 2001

Lwów 2000

Rzym 1999

Suwałki 1998

Bałtyk 1997

Zakopane 1996

Raport z rajdu do Rzymu (4/11)

Marcin Kląskała



7 dzień: Maria Lanzendorf - Mönichkirchen (95 km.) Po dwóch noclegach w Maria Lanzendorf ruszyliśmy w dalszą drogę. Przez większość dnia trasa prowadził jeszcze równinami, ale na horyzoncie zaczęły się już pojawiać masywne alpejskie wzniesienia. Minęliśmy miasto Wiener Neustadt, słynące z odbywających się tu zawodów żużlowych i motocyklowych. Z kilometra na kilometr teren zaczął się wolno podnosić, jednak najcięższy odcinek był dopiero przed nami. Gdy dojechaliśmy do miasteczka Aspang Markt, leżącego na wysokości ok. 400 m., lunął deszcz. Do końca etapu mieliśmy już tylko 10 kilometrów, ale miejscowość w której mieliśmy spać - Mönichkirchen, znajdowała się na wysokości aż 1000 m. Rozpoczęliśmy więc żmudną wspinaczkę, podczas której nawet nie czuliśmy potu, gdyż nieustannie oblewały nas strugi deszczu. Na przełęczy Wechselpass, gdzie leżała nasza baza, poszczególne osoby zjawiały się w kilkunastominutowych odstępach. W kościółku, który nas gościł, czekało na naszą drużynę bardzo miłe przyjęcie. Miejscowy ksiądz - bardzo młody i sympatyczny Austriak o wzroście ponad 2 metry - pokazał nam miejsce do spania, które znajdowało się na przytulnym strychu, przez okna którego widać było gwiazdy, kiedy się już rozpogodziło. Tej nocy wszyscy mieli bardzo dobre sny.

8 dzień: Mönichkirchen - Graz (100 km.) Nazajutrz po deszczu nie było już ani śladu i powitało nas piękne alpejskie słońce. Sympatyczny ksiądz oprowadził nas po miejscowości i wyjaśnił, że leży ona na granicy między dwoma austriackimi landami: Austrią Dolną oraz Styrią, a kościółek w którym spaliśmy jest najwyższym punktem Austrii Dolnej. Po tych statystycznych informacjach, pokazał nam miejscową atrakcję turystyczną, którą był ogród mieszczący miniatury najpiękniejszych budowli Austrii. Jako goście parafii mogliśmy zobaczyć ten ogród za darmo. Po zrobieniu pamiątkowych zdjęć, spakowaniu się i pożegnaniu z sympatycznym księdzem ruszyliśmy w dalszą drogę. Zaczęło się bardzo przyjemnie, gdyż trafił się nam kilkukilometrowy zjazd. Później bywało różnie - raz w górę, raz w dół, bo to przecież Alpy. Najgorsze spotkało nas jednak na samej końcówce etapu. Około 20 kilometrów przed Grazem, podobnie jak poprzedniego dnia, zaczęła się ulewa. Ale cóż, trzeba było jechać. Teren był pagórkowaty, co nie ułatwiało jazdy, a na domiar złego droga była w remoncie i zdarto z niej asfalt, więc zdarzały się odcinki, gdzie trzeba było jechać po szutrowo-ziemistych koleinach. Do Grazu przyjechaliśmy już po ciemku i wyglądaliśmy jak zmoknięte kury. Nasz widok wzruszył panią gospodynię, która wprowadziła nas do salki, w której mieliśmy spać. Wyciągnęła ze spiżarni kocioł pysznej zupy, po której zjedzeniu poczuliśmy, że wracają nam siły. Zaraz po kolacji poszliśmy szybko spać, bo wiedzieliśmy co czeka nas nazajutrz.