Przejdź do treści

Rowerowa Strona Spartan

Krym 2002

Petersburg 2001

Lwów 2000

Rzym 1999

Suwałki 1998

Bałtyk 1997

Zakopane 1996

Raport z rajdu nad Bałtyk (5/5)

Marcin Kląskała



29 VII Poznań Wyruszyliśmy na trasę przedostatniego etapu, który miał zakończyć się bardzo oryginalnym noclegiem - ale wszystko po kolei. Z Poznania polecieliśmy 5-tką na Wrocław, miedzynarodówką ale nie ma dla niej zbyt korzystnej alternatywy. Zaliczyliśmy więc Stęszew, Kościan oraz Śmigiel i około godziny 17 dotraliśmy do Leszna. Noclegu tu nie mieliśmy, ale to w końcu miasto wojewódzkie (już chyba nie - przyp. Michał), więc zawsze się coś znajdzie - tak myśleliśmy. Pierwsze nasze kroki skierowaliśmy do Aquaparku, jednego z najnowocześniejszych basenów w Polsce, z którego uroków postanowiliśmy skorzystać. Gdy wszyscy wyschli, ruszyliśmy w pielgrzymkę po leszczyńskich kościołach, aby znaleźć jakiś dach nad głową. W pierwszym kościele nikogo nie było, w drugim nie mogli, bo za ciasno, w trzecim nie mogli, bo remont, w czwartym nie mogli, bo nie było proboszcza, a bez jego zgody nie wolno... Ostatnią nadzieją był ogromny, nowoczesny kościół przy wylocie na Poznań, ale nie było tam żywego ducha, a przynajmniej nikt nam nie otworzył. Było już ciemno, trzeba było działać. Na przystanku autobusowym zjedliśmy kolację, a koło północy zapadła decyzja: "Na dworzec!" Przeszliśmy od słów do czynów i ulokowaliśmy się w poczekalni dworca PKP, położonej elegancko, bo na piętrze. Ławek było dużo, więc każdy miał możliwość ułożyć się wygodnie wzorując się na miejscowych żulach. Bilans dnia - 93 km.

30 VII Leszno Wstaliśmy skoro świt, gdy tylko pierwsze blaski słońca padły na nasze twarze, a była to godzina 5 rano. Około 6, po mini toalecie i wypiciu herbaty, wyruszyliśmy w "ostatnią drogę". Bliskość domu chyba dodała wszystkim skrzydeł, bo odległość Leszno-Rawicz (37 km) pokonaliśmy na raz, bez zatrzymywania. W Rawiczu odkryliśmy bar mleczny "z najpiękniejszych snów". Czynny od samego rana oferował co dusza zapragnie (spartańska dusza, oczywiście - przyp. Mike'a) i to po śmiesznie niskich cenach. Przykład: za omlet, naleśniki i kakao dałem 3 zł. Jest to miejsce, które gorąco polecam wszystkim, takim jak my, wędrowcom. Nic dziwnego, że nasza dalsza droga była już tylko relaksem. Jeszcze tylko w Żmigrodzie zjedliśmy pożegnalne lody, sforsowaliśmy Wzgórza Trzebnickie i powróciliśmy do naszego miasta, które już powoli otrząsało się ze wspomnienia powodzi. Pod kościołem powiedzieliśmy sobie "Cześć!" i rozjechaliśmy się do domów. Dla większości z nas było to rozstanie na dwa dni, gdyż wybieraliśmy się na kolejne dwa tygodnie na podbój Tatr z księdzem Henrykiem (tym razem oczywiście bez rowerów). Ale to już zupełnie inna historia. Gwoli formalności - ostatni etap wyniósł 110 km.